sobota, 5 grudnia 2015

Odradza się wszystko, co umarło... Wstęp


Nadejszła wiekopomna chwila! Kohakowi udało się coś zacząć i myślę, że skończyć też się uda. Szczerze powiedziawszy, przyszło to tak po prostu. Miałam ochotę otworzyć kartę Worda, zaczęłam od trzech słów, reszta popłynęła sama i wiem dokładnie, jak historia się potoczy. 
Więc, będzie to opowieść. W 85% prawdziwa, reszta dopowiedziana, wymyślona, bo nie jestem w stanie przypomnieć sobie wszystkich szczegółów, a i pisanie tego nie sprawiłoby mi "radości". XD (Nie sprawi co najmniej do połowy tej całej historii, ale)
Być może wyszłam z wprawy w pisaniu, jeśli tak - wybaczcie, to moja pierwsza próba od naprawdę długiego czasu. 
Opowiadanie pisane w czasie teraźniejszym, lubię książki prowadzone w ten sposób i wygodnie mi tak pisać. Dodam, że dla niektórych może być trudne do czytania i (tak mi się wydaje) nie pod względem błędów ortograficznych, gramatycznych, językowych i jakie tam jeszcze są.
No więc. Enjoy.




* * *


Listopadowa niedziela, wieczór. Siedzę. Złocisto brązowe liście wirują jak tancerki w dramatycznej scenie baletu, opadając lekko i bezszelestnie na beton. Ostatni raz wyglądam przez okno na ponury, pochmurny obraz miasteczka, po czym moje ciało opada obojętnie na pościel. Nie ma w tym ani grosza gracji. We mnie.
Czuję, jak poduszka robi się mokra; braknie mi powietrza; duszę się; chcę krzyczeć; nie mogę; współlokatorka; ludzie, mieszkający piętro niżej; zabierzcie mnie
Sięgam pod poduszkę, wyciągam książkę od historii. Między jej kartkami ukryta jest jeszcze nieodpakowana, nowiuteńka, ostra jak skurwysyn Zaczynam czytać, ZSRR pod władzą Stalina. „Po śmierci Lenina w tysiąc dziewięćset dwudziestym czwarty m roku i ostatecznym zwycięstwie w konfrontacji z Trockim w tysiąc dziewięćset dwudziestym piątym roku, na czele WKP(b) stanął Józef Stalin.” Rysuję na przedramieniu grubą, głęboką kreskę, ostrze wchodzi jak w masło  „Po objęciu władzy Stalin rozpoczął starannie zaplanowaną kampanię budowania swojego wodzowskiego wizerunku przekształcania ZBPP w państwo totalne” Zaraz. Nie rozumiem co czytam. Ach, łzy komplikują mi widoczność. Znacie to uczucie kiedy krew spływa wam strumieniem po skórze? Pieści wasze ciało swoim dotykiem, łaskocze, czerwona, bordowa krew. Głupi cytat mi się przypomina, że łza jest jak krew, tylko taka krew pochodząca z duszy. Głupie prawda. Przecieram oczy dłońmi i próbuję jeszcze raz się skupić. Chcę się dobrze uczyć, mamy listopad a ja już mam zaległości. „Dzięki rozbudowanemu programowi propagandy przedstawiał się jako uczeń Lenina kropla upada mi na książkę, próbuję ją szybko zetrzeć ale ślad pozostaje. Ciskam podręcznikiem o podłogę i wybucham płaczem. Nie chcę tak.




 * * *


Szósta trzynaście, budzik dzwoni po raz trzeci. Nie wyłączam go, Girugӓmesh to dobry zespół, Ame to Fukousha to dobry utwór. Słucham jeszcze chwilę aż alarm sam się wyłącza. Nim wyjdę z pokoju, ubieram najgrubszy sweter jaki posiadam. Ogrzewanie znowu szwankuje, ale właściciele i tak mają to gdzieś.

Krowa (bo tak nazywam współlokatorkę) siedzi w kuchni, czekając aż woda w czajniku zagotuje się. Gdy wychylam się z pokoju, rzuca mi pełne nienawiści spojrzenie. Nie odzywa się ani słowem. Pewnie wkurzył ją alarm.
Nie wchodzę do kuchni, od razu kieruję się do łazienki. Myję zęby i twarz, robię porządek z włosami i w zasadzie to wszystko. Nie jestem osobą, która co rano spędza godzinę na „dopracowaniu” swojej twarzy. Staram się po prostu nie patrzeć zbyt długo w lustro.
Do szkoły nie mam daleko, około dwudziestu minut pieszo (boję się komunikacji miejskiej). Wstałam
tak wcześnie po prostu po to, by znów męczyć podręcznik od historii. Nauczyciel mi nie daruje.


Do budynku wchodzę tak jak zawsze, z pochyloną w dół głową, starając nie rzucać się w oczy i nie wchodzić nikomu w drogę. Nie udaje mi się. Schodząc po schodach do szatni, przez przypadek trącam jakąś blondynkę ramieniem, na co ona burczy coś pod nosem. Jej koleżanki śmieją się, a ona zawraca się, dogania mnie i to jeden z najgorszych momentów w życiu otwierają jej się usta.
Blondynka, całkiem ładna: Kim ty do cholery jesteś, by mnie potrącać? O co ci chodzi, hę?
Jej wymalowane brwi falują co chwilę, akcentując głośniejsze samogłoski. Usta pociągnięte czerwoną jak krew szminką poruszają się wyniośle, z gracją, pomimo wiązanki przekleństw, która się z nich ulatnia.
Ja, z klinującą kulą strachu w gardle: Ale ja nie chciałam…
Ładna blondynka: Masz jakiś problem?!
Ja, wciąż ta sama: Nie, przepraszam…
Ładna blondynka, której twarz nagle robi się spokojniejsza: A… w porządku. Sorry.
Odchodzi. Słyszę, jak jej koleżanki krzyczą na nią. Blondynka próbuje się usprawiedliwić, dziewczyny twierdzą, że jest zbyt wybuchowa. Dzwonek na lekcję. Szatnia robi się pusta. Opieram się o szafkę z numerem 316. Chyba należy do mnie.



Jakiś głos, może anioła, a może to sam Bóg: Halo? Słyszysz mnie? Otworzyła oczy, wszystko okej. Zasłabła, nic takiego. Strasznie jesteś blada, co się stało?
Widzę nad sobą woźnego i jakąś nauczycielkę. Próbuję się podnieść. Ten dzień jest okropny.
Woźny: Jak się czujesz? Może wróć do domu? Nie wyglądasz najlepiej.
Nauczycielka, którą widzę bodajże drugi raz w życiu, chyba jest psychologiem: Kochanie, podaj mi rękę. Zaprowadzę cię do mojego gabinetu, porozmawiamy.
Udaje mi się podnieść. Nadal mam na sobie kurtkę i zimowe obuwie. Podpierając się szafek próbuję zrobić kilka kroków, po czym wybiegam po schodach z szatni, a następnie opuszczam szkołę budynek, którego sama nazwa przeraża. Jeden z najgorszych dni w moim życiu właśnie się kończy.




***


Nie mam przyjaciół. W szkole nawet nie mam znajomych. Nikt ze mną nie rozmawia, jestem niewidzialna. Uciekłam od rodziców, wynajmując mieszkanie w mieście, w którym się uczę. Marzyłam o tej szkole, profil muzyczny, gra na pianinie, zajęcia chóru, ludzie podobni do mnie, o takich samych zainteresowaniach, mający problemy, którymi chcieliby się ze mną dzielić. W pierwszym tygodniu szkoły poznaję osobę, z którą przyjaźnię się do końca szkoły. Tak sobie to wyobrażałam. W rezultacie wygląda to trochę inaczej.
Czego nienawidzę?
Ludzi.
Gdy ktoś patrzy na mnie.
Gdy otwiera usta.
Nienawidzę głosów ludzi.
Nienawidzę bliskości.
Sztuczności.
Przyklejonego uśmiechu i słów „miło cię poznać”, kiedy później nie słyszę więcej niczego miłego.
Nienawidzę tłumów.
Pojedynczych osób.
Osób, które się spieszą.
Potrącają mnie.
Nie mówią nawet „przepraszam”, bo nie jestem kimś, komu się to mówi.
Nie jestem kimkolwiek.
Jestem po prostu nikim.
Nienawidzę siebie.





 

1 komentarz:

  1. Omo, Kohak! To jest genialne! W zyciu, w zyciu, w zyciu, rozumiesz, nie pomyslalabym, ze masz taki dar! Zawsze sie z tym chowalas i "nie, pisanie nie jest dla mnie, opisy nie sa dla mnie". Dziewczyno!! To jest wspaniale! I nie mowie tego, ot tak, bo wypada. Jestem poruszona, totalnie i calkowicie. Urzekl mnie sposob, w jaki puszczasz slowa w ruch, sposob, w jaki one lacza sie ze soba i plyna, swobodnie, lekko, nieskrepowanie. Masz dar. Dar, ktory ma mozliwosc ujrzec swiatlo dzienne. Czuje zachwyt, przeogromny. Moglabym zaczac sie nim krztusic, ale ten rodzaj zachwytu po prostu rozpiera mi serce, bom dumna! Przystepny styl pisania, ba! przystepny. Przyciagajacy, przykuwajacy uwage. Lubie. Lubie, lubie, lubie. I klaniam sie nisko, bo opisy sa wspaniale. Realistyczne, barwne i zywe.
    Masz na czym bazowac, masz wyobraznie bez granic, masz tez mozliwosc tworzyc, co tez robisz.
    Urzeklas mnie tym jednym epizodem. Dongsaeng, jestem twoja! A tak serio to chetnie przysse sie do kolejnych czesci, jednak bez wymuszania na tobie jakiejkolwiek pracy wbrew sobie. Pojawi sie cos nowego - przeczytam, nie pojawi sie - nie przeczytam, poczekam.
    Omal sie nie poplakalam, choc nie byloby w tym niczego zlego. Jestem szczesliwa widzac cie wykorzystujaca swoj potencjal, swoja kreatywnosc.
    Spelnienia, kochanie. Odnalezienia swiatla tam, gdzie pozornie panuje tylko mrok.

    OdpowiedzUsuń