Każdy kolejny dzień wygląda tak samo.
Samotność pomiędzy czterema białymi jak w szpitalu psychiatrycznym ścianami, głucha cisza, dudniąca w uszach i niedosłyszalny przez nikogo puls, drgający cichutko w maleńkim ciele, o którym nikt nie pamięta.
Za oknem jakby zupełnie inna rzeczywistość. Spacerujący ludzie, śmiejący się, rozmawiający przez telefon; biegające dzieci; szczekające psy; starsze panie noszące siatki zakupów, bo zbliża się święto niepodległości. Żadne z nich nie ma pojęcia o moim istnieniu.
Połowę mojego ciała pokrywają blizny, druga połowa czeka na swoją kolej. Moje wnętrze jest zimne, roztrzęsione, roni nieme łzy widząc szczęście, którego ono nigdy nie dozna. Jakżeby chciało zaznać choć odrobinki ciepła, usłyszeć choć jedno miłe słowo, poczuć choć jedną dłoń na swoim ramieniu.
Czasem wyobrażam sobie, że mam przyjaciółkę, która trzyma mnie za rękę w każdym momencie słabości. Uśmiecha się do mnie, jej oczy błyszczą iskierkami sympatii, lubi mnie. Widzi mnie. Nie popycha na ulicy, nie przyciska do ściany w autobusie, nie depcze mi po stopach w tłumie, nie odwraca się do mnie plecami gdy stoimy w grupie. Zna mnie. Element mojego wnętrza, który jej podarowałam.
Codziennie myślę o samobójstwie. Każdego kolejnego dnia, kilka razy w ciągu doby. Chcę umrzeć. Jestem do niczego. Nikt mnie nie lubi, nikt nie zwraca na mnie uwagi, nikt ze mną nie rozmawia.
Boję się to zrobić. Czy jestem tchórzem?
Samotność pomiędzy czterema białymi jak w szpitalu psychiatrycznym ścianami, głucha cisza, dudniąca w uszach i niedosłyszalny przez nikogo puls, drgający cichutko w maleńkim ciele, o którym nikt nie pamięta.
Za oknem jakby zupełnie inna rzeczywistość. Spacerujący ludzie, śmiejący się, rozmawiający przez telefon; biegające dzieci; szczekające psy; starsze panie noszące siatki zakupów, bo zbliża się święto niepodległości. Żadne z nich nie ma pojęcia o moim istnieniu.
Połowę mojego ciała pokrywają blizny, druga połowa czeka na swoją kolej. Moje wnętrze jest zimne, roztrzęsione, roni nieme łzy widząc szczęście, którego ono nigdy nie dozna. Jakżeby chciało zaznać choć odrobinki ciepła, usłyszeć choć jedno miłe słowo, poczuć choć jedną dłoń na swoim ramieniu.
Czasem wyobrażam sobie, że mam przyjaciółkę, która trzyma mnie za rękę w każdym momencie słabości. Uśmiecha się do mnie, jej oczy błyszczą iskierkami sympatii, lubi mnie. Widzi mnie. Nie popycha na ulicy, nie przyciska do ściany w autobusie, nie depcze mi po stopach w tłumie, nie odwraca się do mnie plecami gdy stoimy w grupie. Zna mnie. Element mojego wnętrza, który jej podarowałam.
Codziennie myślę o samobójstwie. Każdego kolejnego dnia, kilka razy w ciągu doby. Chcę umrzeć. Jestem do niczego. Nikt mnie nie lubi, nikt nie zwraca na mnie uwagi, nikt ze mną nie rozmawia.
Boję się to zrobić. Czy jestem tchórzem?
***
Nadchodzi niewyczekiwany ani trochę przeze mnie dzień.
Piątek.
Jadę do domu.
Do rodziców.
Do miejsca, w którym moje wnętrze zaczęło marznąć.
Do osób, które stanęły ma na drodze, gdy chciałam być sobą, sympatyczną, spontaniczną sobą, którą byłam wiele lat temu.
Osób, które również mają mnie gdzieś. Od całego świata różni ich to, że się do mnie odzywają. Pytają o oceny i krzyczą na mnie za każdą najmniejszą błahostkę, nawet jeśli nie mam z nią nic wspólnego. Nienawidzę ich. Nie chcę ich znać (ale to moi rodzice).
Jadę do domu.
Do rodziców.
Do miejsca, w którym moje wnętrze zaczęło marznąć.
Do osób, które stanęły ma na drodze, gdy chciałam być sobą, sympatyczną, spontaniczną sobą, którą byłam wiele lat temu.
Osób, które również mają mnie gdzieś. Od całego świata różni ich to, że się do mnie odzywają. Pytają o oceny i krzyczą na mnie za każdą najmniejszą błahostkę, nawet jeśli nie mam z nią nic wspólnego. Nienawidzę ich. Nie chcę ich znać (ale to moi rodzice).
Na zewnątrz jest wietrznie, temperatura wynosi około pięciu
stopni, nie jest ciepło ale nie odczuwam też mrozu. A może przywykłam do zimna.
Idę pieszo, tym razem droga na dworzec
autobusowy zajmuje mi pół godziny, wiatr próbuje mnie zatrzymać, może zawrócić.
Wie dokładnie, co się szykuje, odprowadza mnie codziennie do szkoły i z
powrotem, w każdy weekend prowadzi mnie na dworzec i z niego, chodzi ze mną na
zakupy i do biblioteki. Zna mnie lepiej niż którykolwiek człowiek.
Miasto jest dziś szare. Pomalowane na różne kolory tęczy bloki nie robią już wrażenia, zakurzyły się. Miasto o spranych kolorach. Wyblakłe miasto. Miasto, które się starzeje. Miasto, którego ulice pokrywają zmarszczki. Smutne miasto.
Miasto jest dziś szare. Pomalowane na różne kolory tęczy bloki nie robią już wrażenia, zakurzyły się. Miasto o spranych kolorach. Wyblakłe miasto. Miasto, które się starzeje. Miasto, którego ulice pokrywają zmarszczki. Smutne miasto.
Mijam cerkiew prawosławną. Dlaczego one są takie piękne?
Kościoły katolickie mogłyby im czyścić buty (gdyby cerkwie je nosiły).
Przystaję na chwilę. Przyglądam się budynkowi, złotym kopułom, cienkim krzyżom
na czubku, witrażom w oknach. Coś mokrego dotyka mojego nosa. Zadzieram głowę
wysoko w górę.
Co to za uczucie?
Mrowienie w brzuchu, za chwilę rozprzestrzenia się po całym ciele. Płuca dziwnie się zachowują, jakby coś je rozpychało. Kąciki moich ust delikatnie się unoszą.
Może to szczęście?
Pierwszy śnieg w tym roku, maleńka rzecz, ot, z czego tu się cieszyć. Patrzę jeszcze chwilę w niebo, po czym zapominam o tym co właśnie się stało i ruszam ponownie, na dworzec, z którego wyruszę w jedno z najgorszych miejsc w galaktyce.
Co to za uczucie?
Mrowienie w brzuchu, za chwilę rozprzestrzenia się po całym ciele. Płuca dziwnie się zachowują, jakby coś je rozpychało. Kąciki moich ust delikatnie się unoszą.
Może to szczęście?
Pierwszy śnieg w tym roku, maleńka rzecz, ot, z czego tu się cieszyć. Patrzę jeszcze chwilę w niebo, po czym zapominam o tym co właśnie się stało i ruszam ponownie, na dworzec, z którego wyruszę w jedno z najgorszych miejsc w galaktyce.
W autobusie jest niewiele miejsca. Przyklejam się do szyby i
udaję, że mnie nie ma. Starsza pani zajmuje miejsce obok mnie, rzeczywiście,
zachowuje się, jakbym nie istniała. Pachnie starością, oj tak. Moje nozdrza nie
mogą tego znieść. Chce mi się wymiotować.
Otwieram drzwi. Ciepłe powietrze uderza mnie w twarz, pod
kurtką robi mi się gorąco a oczy zachodzą łzami. Mama wychyla się z kuchni.
Młodo wyglądająca, trzydziestosześcioletnia, uśmiechnięta, kochana mama przytula mnie: Jesteś! Cześć! Zimno na zewnątrz? Chodź, zrobiłam obiad, zaraz zaparzę ci herbatę, opowiadaj jak ci minął tydzień, co nowego?
Za moment pojawia się tata z moim bratem, chyba się cieszą, pytają co u mnie, jak się czuję. Rozmawiam z nimi chwilę, po czym pukam do drzwi siostry, by z nią również zamienić parę słów, pogadać, przeanalizować ostatnie zdarzenia, doradzić jej i wysłuchać jej wskazówek.
Młodo wyglądająca, trzydziestosześcioletnia, uśmiechnięta, kochana mama przytula mnie: Jesteś! Cześć! Zimno na zewnątrz? Chodź, zrobiłam obiad, zaraz zaparzę ci herbatę, opowiadaj jak ci minął tydzień, co nowego?
Za moment pojawia się tata z moim bratem, chyba się cieszą, pytają co u mnie, jak się czuję. Rozmawiam z nimi chwilę, po czym pukam do drzwi siostry, by z nią również zamienić parę słów, pogadać, przeanalizować ostatnie zdarzenia, doradzić jej i wysłuchać jej wskazówek.
Chciałabym by tak było.
Rzeczywistość jest zupełnie inna.
Otwieram drzwi. Ciepłe powietrze uderza mnie w twarz, pod
kurtką robi mi się gorąco a oczy zachodzą łzami. Nikt nie przybiega mnie
powitać, mój powrót nie jest oczekiwany. Zdejmuję buty, wieszam kurtkę i
wchodzę do kuchni. Mama Ta kobieta czyta książkę przy stole, paląc
papierosa. Nie podnosi nawet wzroku. Nie ma córki takiej jak ja. Tata
Ten mężczyzna siedzi w pokoju przed telewizorem, przeskakując z kanału na
kanał. W końcu zatrzymuje się na jednym, ogląda informacje z kraju i ze świata.
Dalej, brat pulchny chłopiec siedzi z nosem w laptopie przy stole w naszym
pokoju i ogląda youtuberów. Jego jedyny świat w tej chwili to internet.
Chłopiec, odrywając na chwilę wzrok od ekranu: O, cześć.
Kiwam do niego głową. To byłoby na tyle.
Siostra Starsza ode mnie dziewczyna jak zwykle siedzi zamknięta w swoim
pokoju. Nie idę się przywitać, bo po co. Nie mamy o czym rozmawiać.
Parzę zieloną herbatę, ścielę łóżko, z plecaka wyjmuję książkę i tak w zasadzie wygląda mój pobyt w domu.
Poprawka – wygląda tak, dopóki rodzice nie przypomną sobie o moich ocenach.
Chłopiec, odrywając na chwilę wzrok od ekranu: O, cześć.
Kiwam do niego głową. To byłoby na tyle.
Parzę zieloną herbatę, ścielę łóżko, z plecaka wyjmuję książkę i tak w zasadzie wygląda mój pobyt w domu.
Poprawka – wygląda tak, dopóki rodzice nie przypomną sobie o moich ocenach.
***
Samotność jest dobra dla kogoś, kto akceptuje, kocha samego
siebie.
Ja nienawidzę siebie.
Nie wiem, czym jest miłość. Nie wiem, jak to smakuje. Nie pamiętam.
Wieki nie byłam już szczęśliwa. Czasem zapominam, że coś takiego jak szczęście istnieje. Przypominają mi o tym obcy ludzie, których widzę w sklepie czy na ulicy. Ale nie wyobrażam sobie, jak to jest. Już nie.
Cierpię. W każdej sekundzie mojego życia, cierpię. Wewnętrzne cierpienie jest męczące, na zewnątrz również cierpię, co jest dużo łatwiejsze do zniesienia. Fizyczny ból to coś, do czego można przywyknąć, psychiczny natomiast będzie cię wyżerał od środka, aż zostaniesz łodyżką róży, pozbawioną nawet kolców, bo brak ci siły, by ich używać. Zwiędniesz do samego końca, aż wreszcie zrobisz to, o czym marzysz odkąd zacząłeś cierpieć. Wtedy dopiero ludzie wspomną o tobie, „och, faktycznie, ktoś taki istniał”, „taka fajna osoba, nawet nie miałem okazji się z nią zapoznać, szkoda”. Zaraz potem zapomną.
Nie przywiązuję się do ludzi. Nie mam do kogo. Próbowałam poznać kogoś przez internet, niektóre znajomości wytrzymały jakiś czas, maksymalnie parę miesięcy, a potem zapominaliśmy o sobie nawzajem. W pewnym momencie mojego życia myślałam nawet, że się zakochałam – cóż za absurd. Nie wiem nawet, co to znaczy zakochać się. Nie wiem, jak to jest kogoś lubić. Nie lubię nikogo. Moja nauczycielka od pianina wydaje się w porządku, ale nie wiem, czy ją lubię. Spotykamy się jedynie na zajęciach, w szkolnym korytarzu nigdy nawet na mnie nie spojrzała.
Ja nienawidzę siebie.
Nie wiem, czym jest miłość. Nie wiem, jak to smakuje. Nie pamiętam.
Wieki nie byłam już szczęśliwa. Czasem zapominam, że coś takiego jak szczęście istnieje. Przypominają mi o tym obcy ludzie, których widzę w sklepie czy na ulicy. Ale nie wyobrażam sobie, jak to jest. Już nie.
Cierpię. W każdej sekundzie mojego życia, cierpię. Wewnętrzne cierpienie jest męczące, na zewnątrz również cierpię, co jest dużo łatwiejsze do zniesienia. Fizyczny ból to coś, do czego można przywyknąć, psychiczny natomiast będzie cię wyżerał od środka, aż zostaniesz łodyżką róży, pozbawioną nawet kolców, bo brak ci siły, by ich używać. Zwiędniesz do samego końca, aż wreszcie zrobisz to, o czym marzysz odkąd zacząłeś cierpieć. Wtedy dopiero ludzie wspomną o tobie, „och, faktycznie, ktoś taki istniał”, „taka fajna osoba, nawet nie miałem okazji się z nią zapoznać, szkoda”. Zaraz potem zapomną.
Nie przywiązuję się do ludzi. Nie mam do kogo. Próbowałam poznać kogoś przez internet, niektóre znajomości wytrzymały jakiś czas, maksymalnie parę miesięcy, a potem zapominaliśmy o sobie nawzajem. W pewnym momencie mojego życia myślałam nawet, że się zakochałam – cóż za absurd. Nie wiem nawet, co to znaczy zakochać się. Nie wiem, jak to jest kogoś lubić. Nie lubię nikogo. Moja nauczycielka od pianina wydaje się w porządku, ale nie wiem, czy ją lubię. Spotykamy się jedynie na zajęciach, w szkolnym korytarzu nigdy nawet na mnie nie spojrzała.
Ciężko mi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz